niedziela, 14 czerwca 2020

Wyrypowo- wyrypkowo

Perspektywa długiego weekendu wybudziła zew natury. Siedmioosobową grupą wyruszyliśmy w Tatry, pomimo koszmarnych prognoz o ulewach i burzach. Na miejscu zaczęliśmy, w czwartek, od Kasprowego Wierchu z widokiem na rycerza z wydętym brzuchem - tak właśnie wygląda Giewont z tego szlaku. Potem, poprzez Liliowe, 'kierownik' wyrypy poprowadził na Świnicę.



Nie wiem, kto dokładnie tym kierownikiem był ale chyba typ ze zdjątka powyżej, nie rozumiejący, że po leniwej w fizyczny wysiłek egzystencji, było to okrucieństwo w biały, całkiem, wbrew prognozom, słoneczny dzień. A kolejny krok to nie jest kwestia stawiania kroków tylko wyczyn ponad możliwości śmiertelnika. Na nocleg wylądowaliśmy na kwaterze, jak zawsze,  w Hutach. Kolacja, winko, kto mógł i chciał i spanko.



Następnego dnia z rana, chłopaki wybrali się na wspinaczkę na Przełęcz Fajek. Wygląda na to, że raczej tam wrócą, bo poszło jak poszło, nietęgo. Dziewczyny lajtowo, na DPS. Tłumy, że strach a w samym schronisku ścisk, że ach. Wleźć do środka to wyczyn. Ale, dla tych widoków, zniesiesz wiele. O tłumach szybko zapomnisz, o ile nie złapiesz zarazy, bo wymóg odległości to tam raczej nie działa - a w łaskawej pamięci gromadzącej bardziej skarby dobrych przeżyć niż złych,  mijane widoki to super materiał. Wieczorem napatrzyliśmy się na golonkę w ZikZaku a był to piątek i, o niebiosa, bez dyspensy miejscowego biskupa!!! Zadowoliliśmy się pierogami i w kimę, z postanowieniem powrotu na golonkę w sobotę 😂.





Trzeci dzień spędziliśmy w Tatrach Zachodnich. Z Doliny Kościeliskiej poszliśmy na Czerwone Wierchy. Boże, co za widoki. A pogoda, jak należało się spodziewać, wbrew prognozom, cudowna. Wczorajsza wyrypka to jedna z piękniejszych, które mam na koncie. Pogoda wprawdzie ostro słoneczna i nieco się popaliliśmy, bo okoliczni sklepikarze, zgodnie z prognozami, zaopatrzyli się na deszczowo- burzowo.  Tak, że kremu z filtrem nie uświadczyliśmy nigdzie. Po wejściu na Wierchy schodziliśmy niebieskim, bardzo stromym szlakiem. Dla mnie schodzenie to nagroda za wchodzenie ale tutaj było jedno miejsce z łańcuchami. To mnie ostro zestresowało ale jakoś poszło. Wieczorem uczta w ZikZaku, każdy brał, co chciał i się chyba każdy, w końcu,  do syta najadł.





Dzisiaj wspinaczka w Dolinie Lejowej. To znaczy, dla wspinaczy. My, dziewczyny siedzimy i czekamy a niektórzy na ścianie. No to się zbieramy. Warto było a co mnie najbardziej ubawiło, to cudowna pogoda wbrew prognozom. Pogody, oczywiście 😊🙃





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz