sobota, 12 stycznia 2019

Świry

Zjechał do dom syn z Poznania, co u Karmelitów terminuje. Pojechali my zatem w Taterki, co by czasu nie marnować. Ni sobie ni jemu bo chłopak musi się ruszać a i my, owszem, nie zaszkodzi. No i, proszę was, oto w schronosku w Dolinie Pięciu Stawów wylądowalim wczoraj, po sześciu godzinach wchodzenia, przez nieprzetarty szlak. Na szczęście ignorantów, bo na trudnych warunkach okołolawinowych to gówno się znamy, pojawili się ludzie, z którymi my doszli. Końcówka, kiedy widzisz schronisko i myślisz, żeś Pana Boga złapał za rękę, to tania zmyłka.  Gdyby nie oni, ni ludzie ni anieli, nie doszli by my.

Piknie jest. Przespali my noc jak męże sprawiedliwe i oto poranek dzień drugi.
Część nas się zawzięła i pogoniła na Kozi. Hm. Nie znam się, ale chyba dostaną w ciry . I dobrze. Nie ma lekko. Nikomu. Chyba, że mi. Piwerko, siedzę se, piszę.

W planie zejście po obiedzie i odwrót w niziny. Potem całkiem w życie. Ale, co to jest i  gdzie jest życie? Na nizinach bez opcji na wyrwę gdzieś wzwyż, w czterech ścianach znoszenia nieznaszalnego?  Może jednak w jakiejś nieszkodliwej dawce szaleństwa, która sprawi, że powrót stanie się i możliwy i oczekiwany i do wzięcia, po prostu, na klatę.

Ci, co mówią o mistyce gór, mają rację. Zasmakowawszy w nich, wrócisz, by móc dalej żyć. Bo bez nich, po prostu, zdechniesz.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz