To, że martwy przedmiot ulega sile grawitacji, to cud. Rusza się, choć nie ma w nim żadnej siły sprawczej, by spadać. Sam z siebie tkwiłby w idealnym bezruchu. Albo, oczywiście, poruszałby się ruchem jednostajnym, czego nie rozumiem. Że można się poruszać bez przyczyny. Nie można. No, chyba, że zawsze jest, u źródła najmniejszego ruchu, jakaś przyczyna. I ona jest tym cudem bo spina materię i przestrzeń nieskończenie idealnym zestawem reguł, które rządzą porządkiem świata materialnego. I to jest dowód na istnienie Boga. Boga, który porządek świata materialnego stworzył dla człowieka. Którego stworzył. Jaki system, martwy czy ożywiony, byłby w stanie sam siebie wywieść z niczego. Nic tak nie powstaje a bajka o wielkim wybuchu, który wybuchł z niczego, z naukowego punktu widzenia jest obrazą inteligencji. Nie do takich rozkmin stworzono nam mózg, byśmy tworzyli i wierzyli w brednie. Stracony potencjał, zakopana moneta.
Ja też jestem cudem. Z całym zestawem cech, przebytej historii i iluś kg materii. Największego cudu co do siebie upatruję w podtrzymanej, dotąd, motywacji, by nie chcieć zwątpić w Boga i w człowieka.
Nie chcieć zwątpić. I to jest mój udział w cudzie życia, bo niewiele więcej mogę. Nie mogę.
Dzisiaj jestem względnie szczęśliwym człowiekiem, który nie przepadł. Mam się stabilnie. Chce mi się wstawać i podejmować trudy dnia. Umiem się dzielić i umiem przebaczać. Mam swoje podłe przyzwyczajenia i nawyki ale nie zabijam aspiracji, by stawiać im czoła. No bo, właśnie, mam tę motywację.
Nie spocznę na laurach, by nie dopadła mnie frustracja zwycięzcy, który osiągnął, jak myśli, wszystko i oto spija nektar wcześniejszych bitew. Po jakimś czasie, dalej tak nie da się.
Więc kupiłam dobre, polskie buty trekkingowe i tak sobie jeszcze pochodzę, dopóki praprzyczyna mięśnie moje napina.
Tak. Nie potrzebuję niczyjego zauważenia.
I do zobaczenia.
Tenia i Tatko. Zanim nadeszła zmiana.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz