wtorek, 19 sierpnia 2025

Arrivederci dolce vita

 Podróże kształcą. Fakt. Zestaw kropek, wstążek i innych umownych  kształtów na mapie przybiera realne kształty miast, rzek, jezior, gór, dolin i czego tam jeszcze natura nie poskąpiła. To piękne jest, jak ciekawi cię świat. Taki Trydent na przykład. Sobór, amen. Suche słowa jakby bez mocy. Ale jak zobaczysz miasto, kartki z przewodnika czy map ożywiają, pozostawiając w pamięci ślad, jakiego nie da żadna projekcja. Poniżej jezioro Garda, szlak na Monte Cornetto i Werona:







Dolomity stały się kawałkiem przeuroczego krajobrazu, przemierzonego z plecakiem i zachwytem nad upalnym, leniwym dniem, z dala od tłumów zalegających typowe atrakcje turystyczne. Ale nawet one uczą. Cienias, od początku, z geografii, nadrabiam stare zaległości. Nawet układ państw na mapie Europy to wstydliwa plama na moim honorze człowieka  hi hi wykształconego. Ale dokładne studiowanie tras to lekcja lepsza niż wszystkie odstane odpytania przy mapie przy tablicy z pałą w dzienniku.

Akurat mieliśmy szczęście, bo trafił nam się  całkiem gratisowy, wszechstronnie zorientowany we wszystkim, co mijaliśmy autem i przemierzaliśmy na nogach, przewodnik, mój osobisty zięciu Kuba. Nie wiem, na ile ponosiła go fantazja, pewnie chwilami tak, ale słuchać było przyjemnie i z pożytkiem. Tu siedzi na niebiesko przy mnie i swojej Lilii i chyba znowu coś ogarnia.


 

Poza tym, to jak ci młodzi ogarniają trasy, atrakcje, noclegi, winiety, bilety, to jedno mistrzostwo świata i im wszystkim należałoby podziękować za możliwość wywalenia się na te wszystkie udogodnienia, dostępne z pułapu specyficznej, technologicznej gnozy i korzystania z miejsca i czasu bez tych przyziemnych czynności:)

Najbardziej mi się podobało wchodzenie na Monte Cornetto. Piękna, cicha trasa, właściwie prawie bez ludzi, za to ze stadami owiec, których ani ominąć ani przeskoczyć. Po prostu se idą aż przejdą a ty czekasz. I się w końcu doczekasz.

Bardzo mi przypadła do gustu Werona. Mieliśmy tam wpaść na chwilę trochę pozwiedzać a zeszło pół dnia. Tak. Widziałam dom Julietty i balkon, z którego nigdy nie wypatrywała swojego Romea a tłumy licznie gromadzące się przy właśnie tym domu to chyba dowód nieustannej tęsknoty za miłością po grób. Ludzi wycięłam ale dom widać cały.

Ludzie, Włosi, rzeczywiście, głośni. Ale przeważnie słonecznie uśmiechnięci. Maria Paula, u której wynajmowaliśmy pokoje, targowała się z Irenką ostro o każde euro a na koniec wołała za nią 'mon amore Irena'. No, tacy są. Lubią dostatek, bo to bogaty, piękny kraj, zbudowany na starożytnym imperium, na władzy i pieniądzu wielu pokoleń umiejących wykorzystać zasoby swojej ziemi i swojego dziedzictwa.

Być Włochem to duma. Mieć swój pomidorowy biznes to duma. W dzień wyjazdu sąsiad z pokoju z zachwytem wykrzykiwał, że mam pomidory, które, jak zrozumiałam, uprawia. Są przyjacielscy. Pięknie śpiewają. Dobrze jedzą. Chyba niewiele pracują bo przez większość dnia nie da się. Knajpy wtedy pozamykane  a życie się budzi po 20.00.

No i tyle. Polecam.



4 komentarze:

  1. Urocza ta Italia, chociaż zapewne z pozycji turysty. Ciekawe spostrzeżenia. Ale życie tubylca pewnie jest bardziej skomplikowane niż to się wydaje z pozoru ...

    OdpowiedzUsuń
  2. To pisałem ja, osobisty mąż, a tam w systemie dają mi ksywę "Anonimowy" he, he ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Osobisty, anonimowy mąż. Heh. Pewnie można podać jakieś imię?

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapożyczyłem ten tekst ... na fb

    OdpowiedzUsuń