środa, 24 lutego 2021

Włazim na Kozi

Właśnie tak było. W sobotę zeszłą, przyszło włazić na Kozi. Pogoda naprawdę dopisała. Słońce, na stokach ciepło, choć czasem po pas w śniegu. Ale żadnej zawieruchy i trzaskania opiłkami lodu po ryju. Pikne widoki, nie do opisania, to się nie silę tylko zdjątka przyślę.






Ja nie wiem. Trochę w tych Tatrach już pobyłam, kilka szlaków zrobiłam, nawet się zastrzegałam, że zimą noga tam moja nie postanie, po szaleństwie zimowym na Szpiglasie czy, ostatnio, Kościelcu, gdy ratunku wołałam, bo wywiało wszystkie ślady a wokół białość tylko i chłód był. A ja sama z Zu i szlus. Nikogo. No, to wtopiłam i o pomoc wyłam. Ale, jak zawsze, Tatry górą. Bo to przecież góry. Wrócisz.

Szlak na Kozi cudowny. Wcześniej wejście na DPS, podobnie. Jak ci przyfarci pogoda, zapomnisz wszelkie swe anse do gór bo one dadzą to, czego nigdzie indziej nie uświadczysz: zachwyt, dokądkolwiek zwrócisz wzrok. Czy zimą czy wiosną czy latem czy jesienią, góry zawsze twoje serce odmienią. Po to jedziesz kawał świata, by w tej niezwykłej, czystej scenerii, wrócić do siebie, do ciszy własnego serca, by chciało się dalej żyć, również  z dala od nich. 

Weszliśmy na Kozi wszyscy, a było nas razem ośmioro. Ambro mówi, że Kozi to dom. Pytam, gdzie ściany, gdzie dach i gdzie okna. A on, że ściany z granitu pod nami, dach nieba nad nami a w oddali wszystko otoczone przestrzennymi oknami, z  widokiem na raj. Aj. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz