piątek, 13 marca 2020

Z wczoraj

Jak tak jestem na Mszy ostatnio, czytania wydają mi się wybitnie dobitne. Serio. Takie na temat, z mocą. A może to ja reaguję czulej, jak radar przestawiony na wyższą wrażliwość, zdolny dostrzegać mikroby przekazu, wcześniej przepuszczane bez zrozumienia.

Łazarz i bogacz, dwie postaci z przedwczorajszego  czytania. Zawsze w tej przypowieści zastanawiało mnie zestawienie bogactwa z nędzą, sobie obie przeciwstawne i prowadzące do skrajnie odmiennych stanów po śmierci: otchłani cierpienia i raju. I ta przepaść pomiędzy, bez możliwości przejścia na tę drugą stronę. Dominikanin wczoraj pokazał ten tekst z ciekawej perspektywy. Dlaczego niby bogactwo ma prowadzić do potępienia? Samo w sobie, jako sytuacja nabyta, nie prowadzi donikąd. Jest stanem, w który wchodzimy bez istotnego udziału z naszej strony. I, jako jeden z wielu, ma stać się bazą dla naszych osobistych wyborów. Jeśli moim stanem posiadania jest 10 kg ryżu a ja, w sytuacji, jaka może zaistnieć, kiedykolwiek, nie rozejrzę się wokół i całość zakitram jako swoją strefę komfortu, stanę się jak ten bezimienny bogacz, skupiona na swoim lęku, swoim żołądku i swoim bezpieczeństwie. Ci wszyscy inni, nędzarze bez środków, którymi sama, szczęśliwie dla siebie dysponuję,  nie mają szans z wysokimi progami mojej twierdzy. Więc pewnie zginą marnie ale to przecież nie mój problem.  Łazarz, ten, który potrzebował pomocy... 

Zobaczyć Łazarzy wokół. Czy są błogosławieństwem i bramą do raju czy balastem, który sprawia, ewentualnie, estetyczny dyskomfort, gdy musimy ich omijać, przemierzając utarte szlaki swoich, i tylko swoich, problemów. 

Wszystko, co się zdarzy, mamy w głowie. To tam jest rdzeń szczęścia i nieszczęścia. A życie i tak minie. Czego dobitnie doswiadcza ostatnio świat. Nie to, ile, ale jak przeżyjesz swe życie się liczy. Otwórz pięść. Leć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz